Niemal miesiąc spędzony w kraju Czyngis-chana na zawsze pozostanie ważnym wydarzeniem w życiu naszych wolontariuszy. Choć każdy z nich przeżył to na swój sposób, angażując się w różne formy wolontariatu i ewangelizacji, to dla wszystkich było to ubogacające doświadczenie poznania piękna, ale i trudów misyjnego życia w Azji.
15 lipca szóstka wolontariuszy – Anna, Kinga, Patrycja, Weronika oraz dwóch Michałów, wraz z ojcem Lucą Bovio wyruszyło na swoja pierwszą podróż misyjną. Choć kierunek nie był zbyt oczywisty, to pełni wiary wsiedli do samolotu, by czas wakacji spędzić na działalności misyjnej w Mongolii. Pierwsze dni poświęcili na zapoznanie się z kulturą i historią. Ojciec Giorgio, misjonarz z Włoch ze zgromadzenia Matki Bożej Pocieszenia, który już od 16 lat posługuję w tym kraju, dzielił się swoją bogatą wiedzą i odrywał przed nimi tajemnice Mongolii. Wolontariusze mieli też możliwość uczestnictwa w Naadamie, największym święcie, podczas którego odbywają się zapasy, wyścigi konne dzieci oraz zawody łucznicze. Padre Giorgio na co dzień zajmuję się dialogiem międzyreligijnym z Buddystami, a także posługuję w Arvaicheer, gdzie także udali się nasi wolontariusze.
Arwicheer to jedno z niewielu miast poza stolicą, gdzie mieści się kościół. Do wspólnoty parafialnej należy niecałe 50 osób. Codziennie działa tam też świetlica dla dzieci, w której działalność zaangażowali się nasi wolontariusze. Każdego dnia ponad 30 dzieci przychodziła na zabawy, tańce i śpiew, a w sobotę obyły się też szkolenia higieniczne oraz zajęcia plastyczne i nauka angielskiego. Natomiast dla dorosłych wolontariusze przeprowadzili kurs z pierwszej pomocy oraz obsługi komputerów, które zostały podarowane dla tamtejszej wspólnoty. W tym czasie najważniejszym wydarzeniem był niedzielny piknik rodzinny nad rzeką. Gospodarze przygotowali specjalne danie na to święto – ugotowali kozę. Po posiłku nastąpił czas świadectw. Nasi wolontariusze opowiadali o swoim doświadczeniu wiary i Kościoła, zaś Mongołowie dzielili się swoimi przeżyciami związanymi z przyjęciem chrztu oraz w jaki sposób dowiedzieli się o Jezusie i co wpłynęło na ich nawrócenie. Niesamowite jest to, że choć mieszkamy tak daleko od siebie i tak różna jest nasza kultura, to ponieważ wierzymy w tego samego Boga jesteśmy dla siebie jak przyjaciele, a nawet jak rodzina.
Dzień później jeden z parafian zabrał naszych wolontariuszy do swojej rodziny mieszkającej na wsi. Czekano tam na nich z otwartymi rękami, dzieląc się tym co mają – posiłkiem oraz możliwością jazdy konnej. Po kilku dniach pobytu w Arwaicheer trzeba było się udać w kolejne miejsca. Docelowo było to Ułan Bator – stolica kraju, ale po drodze zboczyli nieco z trasy, aby udać się na Gobi, II największą pustynię na świecie, gdzie specjalnie dla wolontariuszy ojcowie Consolaci poprowadzili dzień skupienia, który miał pomóc w przygotowaniu się do kolejnych prac podejmowanych przez wolontariuszy.
W Ułan Bator pierwsze dni wolontariusze spędzili wraz z misjonarzami i misjonarkami Consolaty odwiedzając świetlice prowadzoną przez nich oraz odwiedzając inne zgromadzenia pracujące w Mongolii, w tym siostry Misjonarki Miłosierdzia, wśród których jest też jedna Polka. Ostatni tydzień to czas najintensywniejszego działania. Wolontariusze zatrzymali się u Justyny świeckiej misjonarki z Torunia, która posługiwała przy parafii pw. Matki Bożej. Każdego dnia rano jeździli do świetlicy dla dzieci, gdzie przez cztery godziny animowali czas dla dzieci. Prowadzili zabawy i tańce, ale też szkolenia komputerowe i higieniczne, a także zajęcia plastyczne. Radość dzieci była tak wielka, że z każdego dnia chciało się tam zostawać dłużej. Nie było to jednak możliwe, bo już po obiedzie przychodziła młodzież, dla której przygotowane były zajęcia z informatyki oraz lekcje angielskiego. Następie wspólnie szliśmy na mszę świętom, a wieczory spędzaliśmy na dzieleniu się własną kulturą. Mongołowie mieli możliwość lepienia pierogów i robienia szarlotki, a nasi wolontariusze zostali zabrani na jedno z ciekawszych miejsc w Ułan Bator.
Ten miesiąc pozwolił naszym wolontariuszom na odkrycie, że misje nie muszą być w Afryce, a obecnie to Azja jest miejscem, gdzie najbardziej potrzeba misjonarzy. To co na zawsze zostanie w ich sercach to radość dzieci, podziw dla tych, którzy w kraju nieprzychylnie nastawionym do chrześcijan zdecydowali się przyjąć chrzest oraz nadzieja, że jeszcze kiedyś uda im się tam pojechać, aby spotkać się z tymi, których poznali w tym czasie.